NOWOŚĆ - saszetkowe maseczki Lirene - nawilżenie, super lifting i redukcja zmarszczek
25 października
Maseczki całonocne, których nie trzeba zmywać to moje ulubione formy dbania o suchą skórę, dają mi maksymalne nawilżenie, nie wymagają ode mnie większego zaangażowania i nie trzeba ich zmywać. Nie ukrywam, że gotowe maski w formie płachty bawełnianej to moi ulubieńcy, ale po pierwsze są dosyć drogie, a po drugie efekty są chwilowe i trzeba naprawdę systematyczności, żeby zauważyć i poczuć, że "coś" się dzieje na skórze. Niedawno w ofercie Lirene pojawiły się maseczki w formie saszetek, niezwykle wygodne w użyciu, silnie odżywiające i wprost idealne do nocnej pielęgnacji skóry. Dzisiaj chciałabym Wam przedstawić 3 maseczki - Nawilżenie i Odżywienie, Redukcja Zmarszczek oraz Super Lifting.
Saszetkowe maseczki Lirene to alternatywa dla zmywalnych masek, za którymi osobiście nie przepadam, jestem dosyć leniwa w tym temacie i nie lubię całego tego nakładania, czekania i zmywania. Staram się wybierać albo takie, które nakładam tuż przed snem, a one mają na celu wchłonięcie się przez noc, albo takie, które nakładam wieczorem i po upływie pewnego czasu ich nadmiar wklepuję w skórę. Ponadto od maseczek wymagam o wiele bardziej skoncentrowanej formy niż w przypadku kremów i efektów zauważalnych już po pierwszym użyciu. Takie są właśnie nowe maseczki Lirene, wymagają jedynie nałożenia i późniejszego wklepania, ewentualnie zmycia wacikiem nasączonym tonikiem czy hydrolatem, czego ja akurat nigdy nie robię. Ale po kolei...
Maseczki cechuje bardzo kremowa konsystencja, dzięki czemu są wydajne, mi jedna saszetka starcza na dwa użycia, a nakładam całkiem sporą ilość na twarz, tak, że widać grubą, białą warstwę maski. Każda z nich ma za zadanie inaczej pielęgnować skórę, ale jest jeden wspólny mianownik, mianowicie silnie nawilżenie, wyczuwalne jeszcze rano następnego dnia. Maseczki zostawiałam na skórze na 20 minut, w tym czasie niemal całkowicie się wchłonęły, dosłownie minimalna ilość zostawała na skórze, ale wówczas dokładnie ją wmasowywałam, a nie usuwałam nadmiar wacikiem, nie lubię takie sposobu pozbywania się maseczek. Wychodzę z założenia, że jeśli ma być faktycznie nawilżenie, odżywienie i regeneracja, to jej zmycie tylko zniweczy te plany.
W pierwszej kolejności sięgnęłam po maseczkę Nawilżenie i Odżywienie, o której tak pisze producent: "Ultra witaminowa maska nawilżająca zawiera nawilżająco-łagodzący Deep Moisture Complex, który głęboko i długotrwale nawilża skórę, pozostawiając ją jędrną i elastyczną. Rozjaśniające i energetyzujące działanie witaminy C zawartej w ekstrakcie z wiśni z Barbados sprawia, że skóra staje się promienna i pełna naturalnego blasku oraz zabezpieczona przed negatywnym działaniem czynników zewnętrznych i przedwczesnym starzeniem."
W przypadku tej maski, zachwyca owocowy zapach soczystej wiśni, miła odmiana po glinkowych czy też aloesowych maskach, jakich ostatnio używałam. Mając suchą skórę, wiedziałam z góry, że maska wchłonie się ekspresowo, co faktycznie miało miejsce, ale mimo wszystko, maseczka po 20 minutach była jeszcze obecna na twarzy, po jej wmasowaniu skóra lekko się świeciła i był wyczuwalny lekko tłusty film, ale w miarę upływu czasu znikał on z twarzy, a rano nie było po nim śladu. Pierwsze co się rzuca w oczy przy stosowaniu tej maski to faktyczne silne nawilżenie, skóra jest niesamowicie miękka i fajna w dotyku, co jak na saszetkową maseczkę jest bardzo dobrym rezultatem. Kolejny aspekt to jej rozświetlenie, ale nie w znaczeniu takiego błyszczenia skóry, ale rozpromienienia, zdrowego wyglądu, co w przypadku posiadania zmęczonej, lekko szarej cery jest bardzo widoczne. Po takiej nocnej pielęgnacji z użyciem tej maseczki, rano o wiele łatwiej mi się pielęgnuje cerę, nie potrzebuję silnie nawilżającego kremu, bo skóra nadal jest przyjemnie miękka i solidnie odżywiona. To mój zdecydowany faworyt spośród tych trzech maseczek.
Kolejna maska, Super Lifting to według producenta "Natychmiastowo rozświetlająca maska napinająca zawiera opatentowany aktywny kompleks tioproliny i kwasu rozmarynowego, który wzmacnia włókna podporowe skóry, chroniąc ją przed zwiotczeniem oraz stresem oksydacyjnym. Wyciąg z jabłka stymuluje produkcję włókien kolagenu, aktywnie przeciwdziałając efektom starzenia się skóry. Bogaty w aminokwasy ekstrakt z białej perły wspomaga procesy regeneracyjne, nawilża i odżywia skórę, jednocześnie pięknie ją rozświetlając. Synergiczne działanie składników aktywnych zapewnia skórze poprawę jędrności, gładkości i napięcia".
Ostatnia z trójki to Redukcja Zmarszczek, czyli "Maseczka wygładzająco-ujędrniająca na noc zawierająca ekstrakt ze złotej algi oraz New Skin Complex, które wspierają wielopoziomową odbudowę struktur skóry i wykazują silne działanie przeciwzmarszczkowe. Witamina E oraz drogocenne olejki przeciwdziałają utracie wody, zapewniając skórze długotrwałe nawilżenie. Składniki aktywne chronią prawidłowy nocny metabolizm komórkowy, dzięki czemu intensywnie regenerują i wygładzają skórę".
Ta maska to dla mnie największa zagadka i nie do końca wiem co o niej myśleć... Jest niesamowicie olejkowa, pachnie olejkiem migdałowym, który jest w składzie i spodziewałam się potężnej dawki nawilżenia, wiecie takiej, po której absolutnie nie ma potrzeby aplikowania jakiegokolwiek kosmetyku. Po nałożeniu maski mniej więcej po 5 minutach poczułam lekkie ściąganie skóry, jakbym miała na sobie maseczkę glinkową. Po kilku następnych minutach czułam, że moja skóra robi się dziwnie sucha, a powinno przecież być odwrotnie. Spojrzałam do lustra a na twarzy nie miałam już maski, tylko jakieś dziwne zrolowane mini kawałki maski, które nawet po wmasowaniu nie chciały zniknąć. Wyglądało to tak, jakby mi się skóra złuszczyła... Niestety nie dało się z tym nic zrobić i ostatecznie zmyłam maskę tonikiem różanym. Mimo tego na skórze została cieniutka warstwa nawilżenia, ale nie na tyle wyraźna, abym nie musiała sięgnąć po krem. Nie spodziewałam się czegoś takiego, i przyznam, że nie wiem czy to wina mojej skóry (to pierwsza tego typu sytuacja) czy może coś nie tak było z maseczką. Wielka szkoda, bo widząc olejek migdałowy w składzie, czując pod palcami niesamowitą kremowość i olejkowość byłam wręcz pewna, że to będzie nawilżająco - witaminowa bomba dla mojej skóry. No cóż, przygoda z tą maseczką nie skończyła się tak, jak zakładałam.
Znacie nowe, saszetkowe maseczki Lirene? Sięgacie po takie gotowe rozwiązania czy jednak jesteście fankami masek w płacie bawełnianym?

19 komentarze
Jeszcze maseczek z Lirene nie miałam.
OdpowiedzUsuńWydaja się godne uwagi :)
OdpowiedzUsuńfajne wydaja sie byc te maseczki :D
OdpowiedzUsuńakurat tych maseczek jeszcze nie robiłam ale mam je w zapasach :)
OdpowiedzUsuńjesień to idealna pora na maseczkowanie więc warto je wypróbować :-)
UsuńLubię tego typu maseczki :)
OdpowiedzUsuńUżyłem dwie i póki co mnie parzyły w twarz ; /
OdpowiedzUsuńNie miałam okazji ich jeszcze testować Ale podobało mi się te pudełeczka które dostały dziewczyny :) z własnej czystej ciekawości chciałabym je wypróbować na sobie ale póki co mam duży zapas maseczek więc nie kupuję.
OdpowiedzUsuńNie miałam, ale kojarzę:)
OdpowiedzUsuńJa tam nie lubię saszetkowców.
OdpowiedzUsuńchciałabym! je wszystkie:)
OdpowiedzUsuńOstatnio sporo czytam o tych maseczkach :)
OdpowiedzUsuńod niedawna są na półkach więc to jeszcze świeże bułeczki :D
UsuńNie miałam ich, ale kocham maseczki, więc może się skuszę :P
OdpowiedzUsuńKusi mnie ta biała perła:)))
OdpowiedzUsuńperła daje maksymalny blask :D
UsuńNie miałam tych maseczek ale pewnie skusiłabym się na większość z nich :)
OdpowiedzUsuńMiałam jedną maseczkę z tej nowej serii i bardzo się z nią polubiłam :)
OdpowiedzUsuńogladalam je ostatnio ale nie wiedzialam ktora wybrac:)
OdpowiedzUsuń